W Hat Yai zatrzymałem się w hotelu New Season. Polecam. Całkiem OK. Za noc ze śniadaniem zapłaciłem przez Internet coś 1150 bahtów. Mają też Internet przez kabel wliczony w cenę. Rano pobudka, śniadanko i na zwiedzanie. Walizkę zostawiłem w hotelu w recepcji. Na szczęście jest to standard i nie trzeba jej wszędzie wozić. Plecak z całym sprzętem ze sobą.
Pojechałem zobaczyć świątynię Wat Hat Yai Nai. Za przejażdżkę motorkiem zapłaciłem chyba 40 bahtów. Wiem, że miejscowi płacą 20 bahtów. Ale nie chciało mi się szukać innego. W świątyni tej znajduje się trzeci na świecie co do wielkości posąg leżącego Buddy (35 m długości, 15 m wysokości. Wejście do wnętrza posągu prowadzi przez niewielkie sanktuarium. Jak dla mnie jak ktoś widział leżącego Buddę w Bangkoku to ten go już nie zachwyci. Ale zawsze warto zobaczyć. Wstęp gratisowy. Ale w środku dostałem błogosławieństwo od mnicha. Łał. Już chyba z połowa różnej maści kapłanów błogosławiła mnie w tej podróży. Księża, bramini, buddyści. Mam nadzieję, że nic mnie nie ruszy więc. Potem wróciłem sobie na pieszo na rynek zwana potocznie Plaza lub też Kimyong Market. Taki typowy tajski market. Podróż na pieszo zabrała mi może 30-45 min. W sumie to nawet nie warto brać tuk-tuka. Wraca się wzdłuż Phetkasem Road. Potem poszedłem do Clock Tower. Może z 5-10 min od tego rynku, by pojechać do Ton Nga Chang Waterfall czyli Wodospadu Kłów Słonia. Nazwę zawdzięcza 2 strumieniom wody, które z łoskotem spadają z jego 7 progów. Znajduje się on 24 km od Hat Yai. W internecie znalazłem informację, że spod Clock Tower jadą tam busy. Nie znalazłem ich. Być może autor wpisu miał na myśli miejscowe tuk tuki, które zwane są też songhtaew chyba. Pierwszy gość chciał 600 bahtów za podróż w dwie strony potem zszedł do 500. Ostatecznie wziąłem gościa na skuterze za 400. Czyli zapłaciłem za kurs w 2 strony plus gość jeszcze w sumie czekał na mnie ponad 2h na miejscu, jak wrócę z oglądania wodospadu. Po drodze 2 razy padało i to tak, że raz musieliśmy się zatrzymać pod dachem na 10 min. aż przejdzie. Sam bilet do zobaczenia wodospadu kosztuje 200 bahtów. To oczywiście cena dla obcokrajowców. Sporo jak na tajskie ceny i warunki. Ale za to muszę powiedzieć, że wodospad jest ZA-JE-BI-STY !!! Polecam wszystkim. Jak piszą w necie ma podobno 7 stopni/progów. Nie wiem czy zobaczyłem wszystkie. Chyba nie. W każdym bądź razie dwa pierwsze zapierają dech w piersiach. Chyba poniżej też są jakieś z 2 progi. Ja wspiąłem się też wyżej. Wspinaczka już nie była taka prosta. Więc jeśli chcecie wejść wyżej to weźcie lepsze sandały. Wdrapywałem się z plecakiem naładowanym elektroniką. Muszę przyznać, że zadyszałem się okrutnie parę razy - szczególnie, że było strasznie parno i chyba było z 33 stopni jak nic. Ale widok po wejściu był przepiękny. Z jednej strony progi wodospadu a z drugiej okolica jak na dłoni. Jak w jakichś Górach Stołowych. Ogólnie zabrało mi to z 2h, ale sporo czasu spędziłem na filmowaniu, robieniu zdjęć i brodzeniu w wodzie. U nas w Polsce kąpiel w wodospadzie jest zabroniona. A tam spoko. No i najlepsze było, ze turystów było jak na lekarstwo. Spotkałem może z max. 10 osób przez 2h. Spotkałem jakąś parę Tajów i Francuzów, którzy cykli mi zdjęcia. Super. Tak jak mówiłem – warto zobaczyć ten wodospad. Nawet jeśli jest się przejazdem. No ale trzeba sobie zarezerwować minimum po 0,5h na dojazd w jedną stronę i z 2-3h na bardzo szybkie zwiedzanie. Osoby ze słabym sercem mogą się zmęczyć okrutnie. Ja przy plecaku 6-7 kg wysiadałem. A wyobraźcie sobie wojnę w Wietnamie. Żołnierze ze sprzętem 20 kg z hełmami etc. Masakra. To dopiero kondycja. Jak schodziłem to podparłem się ręką o drzewo. Od razu w ciągu sekundy wskoczyły mi na rękę 2 olbrzymi czerwone mrówki. Już zaczęły się wgryzać, ale zdążyłem je strząsnąć.
Po powrocie do Hat Yai poszedłem do hotelu po walizkę i na dworzec. W hotelu powiedzieli mi, że dworzec autobusowy jest poza miastem i tuk tuk kosztuje 100 bahtów. Poza tym uciąłem sobie pogawędkę z recepcjonistką. Pytała się i dziwiła jak znalazłem ich hotel. W końcu potęga Internetu. Sam hotel polecam. Żadnych wodotrysków, ale naprawdę jest OK. Czysto, łazienka też super, 2 łóżka i klima. Śniadanko też. Złapałem więc tuk tuka i w sumie dojechałem na dworzec za 80 bahtów. Okazało się, że jest dokładnie na tej samej trasie jak do wodospadu. Więc tak naprawdę wracając z wodospadu można od razu jechać na dworzec autobusowy. Recepcjonistka napisała mi po tajsku miejscowość do której jechałem (Trang) i słowo „dworzec autobusowy”. Nie musiałem więc się męczyć z kierowcą tuk-tuka.
Autobus do Trang kosztuje 120 bahtów. Coś z 2h jazdy i 140 km. W Trang wysiadłem przy stacji hotelowej i udałem się do Hotelu Thurmin. Najlepszy w mieście i rezerwowałem go przez net. Na miejscu okazało się, że coś jest nie tak. Rezerwacji nie było. Po 15 min. kontaktu z recepcjonistką okazało się, że jednak nie było rezerwacji a miejsce tych tańszych nie ma. Zaoferowała mi miejsce w droższym pokoju ze zniżką, ale zrezygnowałem. Twierdziła, że ktoś 2 dni temu odpisał mi, że nie ma miejsc. To jakaś bzdura, bo ja sam czekałem na potwierdzenie miejsca i nawet wysłałem im mailem ponaglenie, że nie dostałem odpowiedzi. W końcu wylądowałem w Trang Hotel za 470 bahtów. Ogólnie to masakra. Hotel z lat 70 ze zużytym sprzętem. No ale Klima była. Ogólnie nie polecam. Lepiej dopłacić 100-200 bahtów za coś lepszego. Po 1h wyszedłem na miasto. Pierwotnie miałem jechać za 50 bahtów do Tesco Lotus bo miało tam być darmowe WIFI. Ale przeszedłem się w stronę dworca kolejowego, by zobaczyć co tam jest. No i zaraz przy dworcu napotkałem na WUNDERBAR BAR. Czytałem o nim w necie. Jest to bar prowadzony przez Niemca Mathiasa ze Stuttgartu i jego żonę. Osiadł w Trang 18 lat temu. Ogólnie zjadłem sobie tam jakiś makaron owocami morza za 50 bahtów i wypiłem duże piwo Chang (0,65L) za 65 bahtów. No i w końcu pogadałem z Mathiasem. Fajny gość. Udzielają tam informacji turystycznej i sprzedają bilety na minibusy np. do Ko Lanta. Mini bus z przeprawą łodzią kosztuje 250 bahtów. Porozmawiałem z gościem i polecił mi pojechać na 2 wysypy: Ko Sukron i Ko Muk. Podobno mało turystów szczególnie teraz kiedy jest low season. High season zaczyna się po monsunie gdzieś w październiku. Nie polecał Phuket jako, że jest tam mnóstwo turystów , jest masakra i bardzo drogo. To by się nawet zgadzało. Wypytałem go jak dojechać do wodospadów i jaskiń . Powiedział, że są 3 opcje. Wynajem taksówkarza na cały dzień, ale to kosztuje chyba z 3 tys. Bahtów, dojechanie busem do jakiegoś miejsca i potem łapanie tuk tuka lub stopu. Ale wtedy widzisz tylko 1 jaskinię i 1 wodospad no i wynajem motoroweru za 150 bahtów za cały dzień ! Chyba skuszę się na tę opcję. Potem do baru dotarł Aleks. Też Niemiec ze Stuttgartu, który w Trang mieszka od niecałych 6 lat. Obaj goście są OK. W sumie pogadaliśmy sobie chyba z 1,5h, a ja zjadłem i szybko ponetowałem sobie. Jest tam płatny Internet, ale klienci mają go darmo. Jest tam Wifi darmowe dla klientów, ale mi nie chciało zadziałać. Ale spoko szybko sprawdziłem pocztę poczytałem o wyspach. Matthias i jego żona stwierdzili, że najlepszym i najtańszym sposobem zwiedzania jest wynajem motoroweru. Koszt takiej imprezy za cały dzień to 150 bahtów + wypalone paliwo. Stwierdziłem, że jest to dobra opcja i umówiłem się na 9.00 w czwartek na wypożyczenie motoroweru.
czwartek, 24 lipca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Nie "na pieszo" tylko pieszo!!!
Prześlij komentarz