W planie potem mieliśmy targ kwiatowy przy Krung Kasem. Idąc do tego miejsca przechodziliśmy po kolejnych lokalnych uliczkach. Nawet trafiliśmy na typowy targ tajski z warzywami, mięsem i rybami, gdzie nie uświadczysz żadnego turysty. Pełen czad !
Po drodze usiedliśmy na moment na przystanku obok Biblioteki Narodowej by zorientować się gdzie jesteśmy. Byliśmy przy jakimś urzędzie i zauważyliśmy, że nagle policjanci siedzący w pobliżu wstali, wyprostowali się, natomiast policjant z naprzeciwka zaczął przeganiać psa z chodnika. Ludzie na innym przystanku stanęli wzdłuż chodnika. Zażartowałem, że może król przejeżdża. Odpaliłem więc kamerę tak na wszelki wypadek stanąłem przy ulicy. W pewnym momencie policjant z naprzeciwka zaczął machać do mnie i wykonywać ruch tak jakby pokazywał, że mam wstać. Na początku nie załapałem o co mu chodzi. Potem zorientowałem się, że daje mi znać, że to już. No chyba, że pokazywał Marcie, żeby wstała . Pojawił się policyjny motocykl, potem dwa radiowozy i dwa mercedesy i znów radiowozy. W jednym na pewno siedziała kobieta z kimś (może więc król i królowa, albo ktoś z rodziny królewskiej). Jak przejechali wszyscy wrócili do swoich czynności, policjanci usiedli etc.
Po zobaczeniu targu kwiatowego (nic specjalnego) doszliśmy do przystani Chao Praya Express czyli wodnego transportu miejskiego. Na przystaniu zobaczyliśmy w paru miejscach kotłującą się wodę. To ryby (chyba sumy) strasznie chlapały. Były ich tam tysiące. Okazało się, że walczą o pokarm, który rzucają im z przystani ludzie. Na przystani można bowiem kupić chleb w kawałkach w torebkach różnej wielkości np. za 50 bahtów i karmić ryby. Naprawdę widok niesamowity ! Setki a nawet tysiące ryb ! A jak ktoś rzucał pokarm to walcząc o niego chlapały niemiłosiernie.

3 metry od przystani była knajpa, więc weszliśmy z zamiarem zjedzenia ryby oczywiście. Na szczęście mieli ryby w menu. Zamówiliśmy rybę na parze i smażoną. Podali nam ryby na fajnej tacce w kształcie ryb umieszczone na ruszcie przypominającym stare żelazko. W środku był żarzący się węgiel drzewny, który powodował, że ryba gotowała się. Każda z ryb była podana w sosie, a raczej w swoistego rodzaju zupie. Jedna z ryb była w sosie z trawą cytrynową druga w czymś czerwonym. Oba sosy bardzo ostre ! No i rybki super. Dla mnie trochę za ostre. Wciągając zupę (a może rosół) trochę dmuchałem na łyżkę, by ochłodzić wywar no i trochę nieźle mnie paliło. Robiłem przy tym niezłe miny, co powodowało rozbawienie wśród Tajów, którzy siedzieli w drugim barze. Fajnie się jadło patrząc na rzekę i stado tysiąca ryb. No i takie 2 rybki i 4 cole kosztowały 440 bahtów (28 zł). Zostawiliśmy napiwek i poszliśmy na przystań. Przyjechała ekspresowa łódź i po 10 min. byliśmy na przystanku na którym chcieliśmy być. Docelowo chcieliśmy iść do Wat Arun (Świątynia Arun). Przystanek na którym wysiedliśmy był na drugim brzegu, ale można się dostać na przeciwną stronę promem za 3,5 bahta. Niestety Wat Arun już było zamknięte, ale za to zaczęło zmierzchać, nie było żadnych turystów, była cisza. Za to w jednej ze świątyń był czas modlitw i można było usłyszeć monotonny śpiew jednego z mnichów. Super. No i zrobiła się 19.10. Wróciliśmy na przeciwny brzeg , doszliśmy prawie do Grand Palace i złapaliśmy taxi. Gość słabo kumał angielski, ale za to zawiózł nas bezpośrednio do hotelu. Bez żadnych przystanków ;-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz