niedziela, 13 lipca 2008

Dzień 11 - Bangkok

Od rana łaziliśmy po Bangkoku. Poszliśmy na stację metra Phetchaburi, która jest z 10-15 min. od hotelu. Pojechaliśmy jeden przystanek metrem za 30 bahtów od osoby na stację Sukhumvit i przesiedliśmy się do BTS czyli SkyTraina. Naszą stacją docelową był Victory Monument czyli Pomnik Zwycięstwa. W BTS cena biletu zależy od przystanku do którego chce się dojechać. My zapłaciliśmy 30 bahtów od osoby za dojazd do strefy 4 czyli coś z 5 przystanków. Po obejrzeniu Victory Monument udaliśmy się do Parku Dusit. Po drodze mijaliśmy siedzibę króla, ale jest ona niedostępna dla zwiedzających. Przeszliśmy dalej i natrafiliśmy na zoo. Wg przewodnika Wiedzy i Życia jest to jedno z lepszych zoo w Azji. Raczej nie wywarło na nas dobrego wrażenia, bo zwierzęta mają bardzo małe wybiegi, zoo jest nastawione bardzo komercyjnie, jest dużo małych barów parasolkowych, atrakcji dla dzieci a’la lunapark i jest dość głośno. Wraz z biletem za 100 bahtów otrzymuje się plan zoo, ale jest trochę zakręcony. Chcieliśmy trafić do tygrysów i dwa razy trafiliśmy w to samo miejsce. W końcu wyszliśmy by pooglądać Park Dusit. Fajne miejsce. Jest tam zespół budynków w którym można pooglądać fotografie robione przez króla Bhumibola, muzeum starych zegarów, królewskich powozów, królewskich słoni (ale żywych tam ich nie ma). Jednakże pewną atrakcją jest pałac Vimanmek. Został wybudowany w XIX wieku w stylu wiktoriańskim ze złocistego drewna tekowego bez użycia żadnego gwoździa. Sporo tam jest przedmiotów z Europy jako, że król Rama V przywiózł je z wojaży po Europie. Wstęp do całego kompleksu kosztuje 150 bahtów, ale jeśli wcześniej było się w Wielkim Pałacu to bilet z Wielkiego Pałacu upoważnia do darmowego wejścia. Trzeba go więc nie wyrzucać. No i wniosek taki by najpierw odwiedzić Wielki Pałac. Ogólnie można obejrzeć to miejsce. Potem udaliśmy się oglądać katolickie kościoły (Św. Franciszka i Niepokalanego Poczęcia, który akurat był w remoncie). W tym rejonie pochodziliśmy po bardzo małych uliczkach, gdzie przebywają i mieszkają tylko miejscowi. Marta miała co robić (aparat chyba zagrzał się nieźle). Ludzie są bardzo przyjaźni i mówili często Dzień Dobry.
W planie potem mieliśmy targ kwiatowy przy Krung Kasem. Idąc do tego miejsca przechodziliśmy po kolejnych lokalnych uliczkach. Nawet trafiliśmy na typowy targ tajski z warzywami, mięsem i rybami, gdzie nie uświadczysz żadnego turysty. Pełen czad !
Po drodze usiedliśmy na moment na przystanku obok Biblioteki Narodowej by zorientować się gdzie jesteśmy. Byliśmy przy jakimś urzędzie i zauważyliśmy, że nagle policjanci siedzący w pobliżu wstali, wyprostowali się, natomiast policjant z naprzeciwka zaczął przeganiać psa z chodnika. Ludzie na innym przystanku stanęli wzdłuż chodnika. Zażartowałem, że może król przejeżdża. Odpaliłem więc kamerę tak na wszelki wypadek stanąłem przy ulicy. W pewnym momencie policjant z naprzeciwka zaczął machać do mnie i wykonywać ruch tak jakby pokazywał, że mam wstać. Na początku nie załapałem o co mu chodzi. Potem zorientowałem się, że daje mi znać, że to już. No chyba, że pokazywał Marcie, żeby wstała . Pojawił się policyjny motocykl, potem dwa radiowozy i dwa mercedesy i znów radiowozy. W jednym na pewno siedziała kobieta z kimś (może więc król i królowa, albo ktoś z rodziny królewskiej). Jak przejechali wszyscy wrócili do swoich czynności, policjanci usiedli etc.
Po zobaczeniu targu kwiatowego (nic specjalnego) doszliśmy do przystani Chao Praya Express czyli wodnego transportu miejskiego. Na przystaniu zobaczyliśmy w paru miejscach kotłującą się wodę. To ryby (chyba sumy) strasznie chlapały. Były ich tam tysiące. Okazało się, że walczą o pokarm, który rzucają im z przystani ludzie. Na przystani można bowiem kupić chleb w kawałkach w torebkach różnej wielkości np. za 50 bahtów i karmić ryby. Naprawdę widok niesamowity ! Setki a nawet tysiące ryb ! A jak ktoś rzucał pokarm to walcząc o niego chlapały niemiłosiernie.
3 metry od przystani była knajpa, więc weszliśmy z zamiarem zjedzenia ryby oczywiście. Na szczęście mieli ryby w menu. Zamówiliśmy rybę na parze i smażoną. Podali nam ryby na fajnej tacce w kształcie ryb umieszczone na ruszcie przypominającym stare żelazko. W środku był żarzący się węgiel drzewny, który powodował, że ryba gotowała się. Każda z ryb była podana w sosie, a raczej w swoistego rodzaju zupie. Jedna z ryb była w sosie z trawą cytrynową druga w czymś czerwonym. Oba sosy bardzo ostre ! No i rybki super. Dla mnie trochę za ostre. Wciągając zupę (a może rosół) trochę dmuchałem na łyżkę, by ochłodzić wywar no i trochę nieźle mnie paliło. Robiłem przy tym niezłe miny, co powodowało rozbawienie wśród Tajów, którzy siedzieli w drugim barze. Fajnie się jadło patrząc na rzekę i stado tysiąca ryb. No i takie 2 rybki i 4 cole kosztowały 440 bahtów (28 zł). Zostawiliśmy napiwek i poszliśmy na przystań. Przyjechała ekspresowa łódź i po 10 min. byliśmy na przystanku na którym chcieliśmy być. Docelowo chcieliśmy iść do Wat Arun (Świątynia Arun). Przystanek na którym wysiedliśmy był na drugim brzegu, ale można się dostać na przeciwną stronę promem za 3,5 bahta. Niestety Wat Arun już było zamknięte, ale za to zaczęło zmierzchać, nie było żadnych turystów, była cisza. Za to w jednej ze świątyń był czas modlitw i można było usłyszeć monotonny śpiew jednego z mnichów. Super. No i zrobiła się 19.10. Wróciliśmy na przeciwny brzeg , doszliśmy prawie do Grand Palace i złapaliśmy taxi. Gość słabo kumał angielski, ale za to zawiózł nas bezpośrednio do hotelu. Bez żadnych przystanków ;-).

Brak komentarzy: