niedziela, 6 lipca 2008

Dzien 2 - Mahabalipuram

Dziś zdecydowaliśmy się pojechać na wycieczkę do Mahabalipuramu (zwane też Mamallapuram). Miasto to leży ok 55 km na południe od Chennai. Zachowały się tam jedne ze starszych skalnych zabytków Indii Południowych. Przede wszystkim świątynie także wykute w litej skale. Jest tam 14 grot świątynnych, 9 rathów i 3 wybudowane sanktuaria. My zwiedziliśmy 5 miejsc. Ogólnie nie jestem w stanie powtórzyć tutaj nazw ponieważ język tamilski nie jest prosty dla nas. Nazwy mają masakrycznie długie. Zwiedzanie zaczęliśmy od 5 rathów wykutych w litej skale, potem kolejno zwiedzaliśmy świątynie. Ostatnią z nich była świątynia nadbrzeżna Pallawów datowana na VII w. Podobno to najstarsza tego typu świątynia w Indiach Południowych. Ogólnie zwiedzanie tych świątyń było darmowe. Aczkolwiek tą ostatnią zwiedza się w pakiecie z inna i wstęp jest płatny, ponieważ państwo odrestaurowało je. Bilet dla obcokrajowca to 250 INR (rupii). Jeden dolar to około 40 INR. Więc 250 INR to ok. 12,5 zł. Natomiast dla Hindusów 10 INR. W trakcie zwiedzania drugiej świątyni zaprowadzono nas do ołtarza Wisznu i bramin odmówił jakieś modły. No i oczywiście skończyło się na „co łaska” czyli stówka. Na końcu w Mahabalipuramie poszliśmy jeszcze na plażę nad Ocean Indyjski. Plaża była czysta, a nawet bardzo czysta biorąc pod uwagę standard hinduski. Wg przewodnika plaża ta została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Po drodze wracając do Chennai stanęliśmy w Dakshina Chitra. Jest to rodzaj skansenu z domostwami z różnych stron Indii. W sumie coś ze dwadzieścia kilka domostw. Dla koneserów. Mnie nie rzuciło na kolana. Otwarte 10-18. Wstęp 200 INR (10 zł)
Na miejsce dojechaliśmy za pomocą taksówki. Wcześniej w hotelu podali nam cenę 2000-2500 INR za przejażdżkę i czekanie, natomiast Bala z naszego biura mówił, że powinno to być 1000-1500 INR. Stwierdziliśmy więc, że chyba hotel chce na nas zarobić za dużo więc, zamówiłem taxi przed śniadaniem, a numer znalazłem przez Yellow Pages. Oczywiście nie było łatwo się dogadać przez telefon, ale udało się i przyjechała. Procedura była dość długa, bo pytali się skąd, dokąd, czy z czekaniem etc. Poza tym ja też chciałem wiedzieć ile zapłacimy za taksówkę. Po śniadaniu zadzwonił gość za firmy taksówkarskiej z informacją jak się nazywa taksówkarz i jaki jest jego numer rejestracyjny. Finalnie na koniec zapłaciliśmy za przejażdżkę w 2 strony (coś ze 100-110 km) wraz z czekaniem 1908 INR, ale daliśmy napiwek i zaokrągliliśmy rachunek do 2000 INR (100 zł). W sumie wyjechaliśmy spod hotelu o 8.45 a wróciliśmy o 16.00. Po drodze taksówkarz musiał też zapłacić za wjazd na drogę lepszej jakości i za wjazd do miasta. W sumie to kasowali go ze 3 razy. W samym Mahabalipuramie nie poruszaliśmy się sami lecz przy wjeździe do miasta jak kasują dodatkową opłatę za wjazd do miasta swoje usługi zaoferował nam przewodnik. Za pokazanie nam tych 5 świątyń (coś z 3h pracy) wziął od nas 380 INR (19 zł).
A i jeszcze jedno. Jeszcze nie widzieliśmy słonia. W tej części Indii nie są tak popularne. Jedynie po drodze standardowe krowy i jakieś dziwne bydło rogate służące jako siła pociągowa. Aaaa, jeszcze jedna historyjka. Wracając z jednej ze świątyń gdzie łaziły małpy, przewodnik zaczął nam opowiadać, że potrafią one wyrwać ludziom z rąk butelki z napojem lub wodą mineralną i same wypić. No i w tym momencie widzimy naprzeciwko parę Hindusów z butelką Fanty. No i oczywiście podbiegła ciężarna małpa i chciała wyrwać facetowi butelkę. Hindus był tak zaskoczony, że sam oddał „bez bicia” . Może i dobrze, bo małpa dynamicznie podbiegła i nachalnie go zaczepiała. Myślę, że jak sam by nie oddał to zaczęłaby się z nim szarpać. No i oczywiście odeszła na bok, po czym sama sobie ja odkręciła i zaczęła pić (mam to na video).
Wieczorkiem pojechaliśmy sobie z hotelu motorową rikszą do centrum handlowego w centrum miasta za 100 INR (5 zł). Nazywa się „Lifestyle”. Taka galeria handlowa, ale nawet niezła. Na ostatnim poziomie oczywiście fast foody. Zjedliśmy więc obiadokolację. Zdecydowaliśmy się na kuchnię hinduską. Marta wciągnęła chicken soup a ja chicken coś tam. W każdym bądź razie ryż żółty z przyprawami, z chili, jakimś sosem i 2 małymi nóżkami kurczaka. Ostra jak cholera. Ale zniosłem to dzielnie bez popijania. Marta popijała zupę kolą co wzbudzało zdziwienie wśród gawiedzi. Ogólnie zupa kosztowała 45 INR (2,5 zł) a mój kurczak 81 INR (ok. 5 zł). Potem poszliśmy na soki robiony naturalnie. Wziąłem sobie Brain Accelerator za 60 INR. Niezły full wypas. Normalnie cała ostrość po żarciu przeszła.
Jeszcze udało nam się znaleźć na chyba 1 piętrze po lewo supermarket „Foodworld”. Małe zakpy zrobione. Oto przykładowe ceny. Kilo czerwonych bananów 35 INR, małych górskich (mniejsze opuszki) 45 INR/kg (takie sobie), puszka coca-coli 25 INR, 4 limonki 13 INR, granaty 70 INR/kg i mango 55 INR/kg. Reszta towarów też raczej tańsza.

Brak komentarzy: