niedziela, 6 lipca 2008

Dzien 3 - Kanchipuram

Akcja poranna jak dzień wcześniej. Taksi zamówiliśmy tym razem poszło szybciej, bo odbierał ten sam gość. Już kojarzył numer telefonu i nazwisko. Wyjechaliśmy o 8.20 do Kanchipuram. Na miejscu byliśmy coś koło 10.00. Miejscowość ta znana jest z mnóstwa świątyń. Podobno jest tam ich 1000. Jako pierwszą zwiedzaliśmy Vaikuntha Perumal. I udało nam się zobaczyć słonie, aż trzy. W każdym bądź razie gościu dzięki niemu zarabiał kasę. Wystarczyło położyć słoniowi na koniec trąby pieniążka a dotykał on nią głowy. Niezły ubaw za 2 rupie. Do samego środka świątyni nie weszliśmy, bo wstęp tylko dla „Hindu”. „Non-Hindu” nie mogli wejść. To chyba się nazywa dyskryminacja religijna. Do naszych kościołów wpuszczamy wszystkich. Po wyjściu z tego kompleksu świątynnego przykleił się do nas kolega naszego taksówkarza. Oferował nam bezpłatną usługę pokazania nam paru świątyń w zamian za odwiedzenie sklepu z odzieżą z jedwabiu. Dał nam nawet wizytówki gdzie figurował jako Marketing Manager. Generalnie jest to stara sztuczka. Pic polega na tym, że klienci czasem czują się zobowiązani coś w zamian kupić. Stwierdziliśmy, że skorzystamy. W końcu nikt nas nie zmusi do kupna jeśli nie chcemy, a poza tym nasz taksówkarz chyba się nie orientował za bardzo po mieście. Przynajmniej tak wyglądało – a może ściemniał. W każdym bądź razie zaraz pojechaliśmy do świątyni, która miała ponad 1800 lat. Była w miarę podobna do świątyni nadbrzeżnej Pallawów w Mahabalipuramie. Oczywiście znalazł się przewodnik, który nas oprowadzał może z 15 min. i dostał za to 100 INR. Pod świątynią zakupiłem 10 pocztówek za 50 INR. W końcu będzie można wysłać coś. Potem pojechaliśmy do jakiejś chaty, która przedstawiała XIX życie landlorda czyli ziemianina. Nawet bardziej mi się podobała niż te w Dakshina Chitra. Może dlatego, że było więcej sprzętów. Wstęp 10 rupii. Hinduska nie miała wydać ze 100 więc zapłacił nasz Marketing Manager. Następnie znów jakaś świątynia co już nazwy jej nie pamiętam.
Po zwiedzeniu świątyni wylądowaliśmy w Silk Shop (sklep z jedwabiem) gdzie dokonano demonstracji jak się tka z nici jedwabnych i oczywiście zaprezentowano nam towar. Zaczęli od sari, a skończyli na drobniejszych materiałach jak chusty i szaliki. Kupiliśmy sari na ławę i szalik. Cena spadła z wyjściowej o 30% po długich negocjacjach. Jak w Turcji. W każdym bądź razie cena na pewno nie wyższa niż w Polsce, więc nie ma bólu. Oczywiście akceptują wszystkie karty kredytowe. My zapłaciliśmy w dolarach i ca najlepsze kurs był lepszy niż w hotelu czyli 42 INR. W hotelu przewalutowywali nas po 40 INR. Raz nawet chcieli po 38,5 ale powiedzieliśmy, że rano było 40 i po tyle poszło.
Następnie pojechaliśmy do świątyni Sri Eakkambaranathar. Przy przekraczaniu bramy świątyni zaczepił nas następny przewodnik i jakiś gostek, który chciał za zwiedzanie po 100 INR od głowy i 100 INR za kamerę. Stwierdziliśmy zgodnie, że nas to nie interesuje i wykonaliśmy w tył zwrot. Ale zawołali nas i okazało się, że możemy wejść. Była 12.20 i prawie zamykali więc nasz nowy świątynny przewodnik od razu zaprowadził nas do środka. Pochodziliśmy trochę po świątyni. Po początkowych ukryciu kamery można było filmować i robić zdjęcia. Przy czym składała się ona jakby z przedświątyni, korytarza dookoła świątyni, świątyni i jakby dziedzińca. Oczywiście zostaliśmy zaprowadzeni do ołtarza chyba Siwy i jak zwykle Bramin poopowiadał nam trochę o nim, dokonał 5 min. rytuału błogosławieństwa „długiego życia”. Zostaliśmy pomazani na czołach jak Hindusi najpierw czymś czerwonym, potem białym no i na końcu na lewej ręce owinięto nam bransoletkę z białych małych kwiatków. I co łaska 200. Potem pochodziliśmy po dziedzińcu gdzie rosło święte drzewo mango pod którym Siwa ożenił się z jakąś tam boginią czy kobitą. W środku świątyni w końcu i tak zapłaciliśmy 150 INR za chodzenie. Na końcu przewodnik wziął 200. Ogólnie świątynia warta zobaczenia, ale myślę, że błogosławieństwo Braminów można sobie darować jeśli to już nie był pierwszy raz. Poza tym dochodzę do wniosku, że czasami można sobie darować przewodnika szczególnie tych jednorazowych świątynnych. Opłacalne było wzięcie tego w Mahabalipuramie gdzie pokazał nam z 5 świątyń. Chyba wolę system europejski gdzie się płaci z góry za wejście i wiadomo o co chodzi. A tak w systemie hinduskim i tak wychodzi na końcu, że się płaci. Nie chodzi o samą kasę, ale o jasne reguły, a nie reguły „zamszakowe”.
Myślę, że jeśli sami będziecie w takiej sytuacji to podziękujcie jednorazowemu przewodnikowi. Podobnie jak z błogosławieństwem. Generalnie „co łaska” dla cudzoziemców jest inna. Sposobem więc jest albo kategoryczna odmowa i w tył zwrot lub od razu zapytanie ile gość weźmie za usługi. A no i warto się targować. Szczególnie przy kwotach kilkuset rupii.
Połaziliśmy jeszcze po mieście i np. butelka schłodzonego 7UP 200 ml kosztuje w zamszakowym sklepie ulicznym 9 rupii (0,45 gr !). Reklamówka z owocami 1,5-2 kg (pomarańcze, mango, granaty, śliwki i coś tam jeszcze) 100 rupii (5 zł). Ja za 2 wypasione mango i 2granty zapłaciłem 40 rupii (0,5 kg). Ogólnie ceny dla samych Hindusów są dla nas niskie.
W konću o 15.20 ściągneliśmy do hotelu. Za kurs zapłaciliśmy 2200 rupii z napiwkiem dla kierowcy.
Wieczorkiem pojechaliśmy rikszą do centrum na plażę. I to za 60 INR – taniej i dalej niż dzień wcześniej. To chyba dlatego, że jechaliśmy nie spod hotelu lecz kilkaset metrów dalej, więc cena była inna. Połaziliśmy po mieście po jakiś dziwnych uliczkach. Znów momentami śmierdziało na Maksa. Wylądowaliśmy na plaży i okazało się że ma ona chyba z 200-300 m szerokości (najszersza jaką w ogóle widziałem) i było mnóstwo ludzi. Było też dużo małych oświetlonych przenośnych „barów”. Nie dało się porobić zdjęć, bo ogólnie w tych szerokościach robi się już ciemno o godz. 18.30. Natomiast powrót to masakra. Rikszarz niby wiedział gdzie ma nas zawieźć, ale zawiózł nas z pół drogi i wymiękł. Stanął na przystanku autobusowym i znalazł młodego chłopaka, który rozumiał angielski. Gdy załapał gdzie ma nas zawieźć to chciał dopłaty 100 INR. Zlaliśmy go i zapłaciliśmy 50 INR za pół trasy. Wzięliśmy innego za 80 INR. Ale i tak w końcu dostał 100 INR.
Ogólnie zastanawiam się jakby zadziałała strategia „nie wykonałeś całej usługi to do widzenia”. Może spróbujemy innym razem.

Brak komentarzy: