W samym Trang nie ma co zwiedzać. Moze oprocz nocnego rynku.
Równo o 9.00 stawiłem się przed barem Wunderbar i za 100 bahtów pożyczyłem motorower Honda na pól dnia. Oczywiście musiałem podjechać zaraz na stację, bo bak był pusty. Chciałem by gościówa wlała mi 5 litrów 95. A ona nalała mi za 50 bahtów. No to mówię jej, że niech leje za 200. Nie nalała za tyle, bo bak był za mały. W sumie skasowała mnie za 113 bahtów. Jak dla mnie to z 2,5 litra paliwa. Aż nie chce się wierzyć. Może się rąbnęła nie wiem. W każdym bądź razie jeżdżenia było co nie miara i ile funu. Najpierw na celownik wziąłem jaskinię Khao Chan Hai. No ale jest teraz w Tajlandii low season i była ona zamknięta. No cóż nic straconego, różne jaskinie się widziało, a ta na pewno nie należy do takich najsłynniejszych. Następnym celem był wodospad. Ale najpierw dotarłem do Ban Raipru i przez Ban Khaolak do wodospadu Khaolak. Ale troszkę się go naszukałem. W końcu jak znalazłem właściwą drogę to okazało się, że zalewają betonem jej kawałek i nie można przejechać. Kazali jechać ścieżką naokoło. Oczywiście skręciłem w tę co nie trzeba i zacząłem wjeżdżać w górę. Ale jacyś kolesie zjeżdżali z jakimś fajnym drewnem chyba do akwarium i pokazali mi właściwą ścieżkę. Wodospad nie rzuca na kolana, ale fajne głazy są tam. Potem widziałem wodospad Pak Jam. Też nie rzuca na kolana, ale trzeba było iść ścieżką w dżungli. Teraz rozumiem, dlaczego amerykanie ponieśli klęskę w Wietnamie. Marsz kilkunastominutowy w dżungli pod górę przy wysokiej temperaturze i wilgotności to masakra. Rad Cave nie odnalazłem. Potem przez Ban Lampura wróciłem do Trang. I była już prawie 15.30. Wsiadłem w minibus za 60 bahtów i pojechałem do Haadyao Nature Resort około godziny jazdy od Trung nad Morzem Andamańskim. Po drodze tak się rozpadało, że lało jak z cebra przez kilka godzinę. Potem kropiło do północy.
czwartek, 24 lipca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz