No i w końcu trafiliśmy do Bangkoku. Już fajnie zaczęło się w samolocie Thai Airways. Fajne stewardesy. Trochę za chude, ale ładne. No i te posiłki... Mniam, mniam. Naprawdę są niezłe i sposób podania super. W pierwszej chwili myśleliśmy, że to szkło i jakaś prawie porcelana. A to taki super plastik był. No i metalowe sztućce. Rzeczywiście warto latać tymi liniami.
Lotnisko też jest spoko. W końcu to stolica kraju i w miarę nowe lotnisko. Nie to co w Chennai, że wykładzina wygląda jak z lat 70 i wali jak z tamtych czasów. Po wyjściu z Immigration można wymienić dolarki w kantorze.
Taxi złapaliśmy z lotniska. Wyszliśmy na taxi stop, podeszliśmy do stoiska a tam kolejka grzecznie stojących taksówkarzy i dyspozytor wypisujący kierunki. Jedyna extra opłata to 50 bahtów za obsługę (3 zł). Za kurs do hotelu z ową opłatą zapłaciliśmy 250 bahtów (26 km).
Hotel super. Naprawdę niezły, a nie taki jak ten „zamszakowy”. No i widoczek extra.
Po rozpakowaniu i ochłonięciu ruszyliśmy w teren . Pojechaliśmy do Grand Palace czyli Wielkiego Pałacu . Wzięliśmy taksówkę spod hotelu i gość wziął od nas 120 bahtów z przystankiem na wizytę w sklepie z garniturami. Tam mi oferowali garnitur z kaszmiru, z koszulą i jedwabnym krawatem za 5000 bahtów. W samolocie natomiast widzieliśmy identyczną reklamę za 199 USD ale za komplet 2 garniaków. Oczywiście nic nie kupiliśmy, ale taksówkarz chciał nas zawieźć jeszcze gdzie indziej i chciał zaoferować inne usługi. Też rzucił hasło, że muszę kupić spodnie, bo mnie w krótkich spodenkach nie wpuszczą. Poza tympowiedział, że Grand Palace jest otwarty dopiero od 10.00 i mamy jeszcze 1,5h. Nie daliśmy się i zwiedziliśmy tylko sklep z garniturami. Wysadził nas koło Grand Palace, ale nie przy głównym wejściu lecz bramę dalej. Tam niby zagaił rozmowę jakiś koleś, który stwierdził, że pałac jest zamknięty, bo jest jakaś ceremonia i zwiedzać można od 12.00. Wziął od nas mapę i narysował gdzie jesteśmy, co możemy zobaczyć i że do odwiedzenia jest jeszcze Silk Shop z garniturami. Wzbudziło to naszą czujność, szczególnie po opowiadaniach Mańka (dzięki Maniek) i podeszliśmy do strażnika pytając gdzie jest wejście. Skierował nas w odpowiednie miejsce i oczywiście okazało się, że pałac jest otwarty już od 8.30 tak jak napisano w przewodniku.
MOJA RADA: nie słuchać takich taksówkarzy tylko żądać transportu na miejsce bezpośrednio. Maniek ogólnie radzi brać taksówki i to co oni mówią dzielić przez 5 i wtedy negocjować.
Ja byłem w krótkich spodenkach, a nie wpuszczają w nich. Ale nie było problemu, ponieważ można na miejscu dostać długie spodnie, a kobiety koszulki z troszkę dłuższym rękawem (jeśli maja bluzki bez rękawków). Trzeba było zaraz wejść do budynku po lewej stronie (kieruje do niej nawet osoba pilnująca) i zapłacić depozyt. Jest on zwrotny przy oddaniu spodni i okazaniu kwitu. Wstęp do pałacu kosztuje 300 bahtów na osobę. Naprawdę pozostawia on niezapomniane wrażenia. W środku można zobaczyć mały posąg szmaragdowego buddy. Poza tym widzieliśmy Wat Pho w którym mieści się posąg leżącego buddy o długości bodajże 46 metrów. Naprawdę sprawia to wrażenie ! Wstęp tylko 50 bahtów (3,2 zł !) i oprócz tego można zwiedzać zespół klasztorny. Oczywiście po drodze spotkaliśmy kolesia, który zaczął na wypytywać skąd jesteśmy, miał niezłą gadkę, był ubrany dobrze i zaczął opowiadać o „Happy Budda Day”. Jest to stara sztuczka. Polega ona na tym, że koleś sprzedaje naiwnym turystom kit, że dzisiaj jest ten dzień i wszystkie riksze wożą po mieście przez kilka godzin za 5-10 bahtów. Potem odchodzi i niby przypadkiem spotykamy później też turystę (białego), który mówi niby to samo i wtedy podjeżdża niby właśnie riksza i oferuje swoje usługi za 10 bahtów. Często turyści łapią się na to. Wsiadają, rikszarz zawozi do pierwszej potem drugiej świątyni. Czasem coś zobaczymy, ale często się okazuje, że właśnie świątynia jest zamknięta. Tak naprawdę zwieźli nieświadomego turystę pod nieczynne wejście, zamkniętą bramę wyjazdową etc. Oto chodzi by powozić potem turystę po sklepach i posprzedawać mu pamiątek, garniturów na miarę, biżuterii itd. Itp. Czasami robi się go w balona sprzedając za 1000 Euro diament wary niby 10000 Euro. Za kilka dni nie ma śladu po takim jubilerze. Ale wcześniej istniał i był tak zrobiony, że wyglądało jakby istniał już ze 100 lat. Trzeba być więc czujnym. Najlepiej albo dogadać cenę bez przystanków na sklepy (wożą po sklepach, bo jak turysta coś kupi lub będzie z co najmniej 10-15 min. dostają kupony na paliwo) lub jechać taksówką, ale z włączonym taksometrem. Chociaż my trafiliśmy na uczciwego rikszarza, który powiedział wprost o co chodzi i wtedy godziliśmy się, ale pod warunkiem, że będzie to jeden przystanek tylko. Często mówiliśmy rikszarzom i sklepikarzom, że jesteśmy z Ukrainy i ci co wiedzieli co za kraj to już mniej nas męczyli. W dwóch jubilerach od razu skierowali nas na tańsze wyroby, a w jednym widząc, że tylko chodzimy i pytamy o ceny to grzecznie nam sami podziękowali . Aczkolwiek zdarzył się rikszarz który zinterpretował Ukraine jako UK. Więc czasem to działa, bo cena spada, albo nie są już tacy namolni ostro (w końcu na Ukrainie średnia pensja to 100-150 USD). Nawet jak jakiś Taj będzie bardziej zorientowany w temacie, to i tak mnie nie zagnie, bo wiem kto tam rządzi, że Szewczenko jest najlepszym piłkarzemi i parę słów po rosyjsku powiem. A sam ukrański dla osób postronnych jest taki sam jak rosyjski czy polski . Zresztą kupiliśmy może być dlatego ręcznie malowane tkaniny po 100 bahtów. Cena wydrukowana była 1500, ale od razu mieliśmy zniżkę o 500. A jak usłyszał, że z Ukrainy i że Szewczenko to zwołał 100. Pewnie i tak zarobił na nas, ale 6 zł za fajną pamiątkę to niedużo. I faktycznie wygląda na ręczny malunek.
Potem pokręciliśmy się po mieście po straganach. Kupiliśmy pocztówki po 5 bahtów ze znaczkami za 15 bahtów. Bardzo fajne miejsca koło Wielkiego Pałacu. Potem stwierdziliśmy, że pojedziemy na Wat Saket i Złote Wzgórze. Dogadaliśmy się z rikszarzem za 80 bahtów i jednym przystankiem na sklep. W trakcie jazdy stwierdziliśmy, że może będzie lepiej pojechać do MBK super dużego centrum handlowego. Zgodził się zawieźć nas za 100 bo było dużo dalej i za dodatkowe odwiedziny sklepu. MBK to naprawdę duże centrum zarówno z markowymi ciuchami jaki i elektroniką, pirackimi płytami CD, DVD, pamiątkami tajlandzkimi etc. POLECAM BY TAM POJECHAĆ NAKPIERW za nim zaczniecie prawdziwe zakupy. Skoro w MBK ceny są tanie dla nas to gdzie indziej okazuje się, że nas nieźle rąbią. Np. T-Shirt z Bangkoku na mieście kosztował 250 a nawet 600 bahtów, a w MBK 99 !!! To samo z resztą rzeczy. Bardzo fajne są jedwabne i bawełniane koszule, polo, T-Shirty dla facetów oraz ciuchy dla kobiet. Prawdziwa taniocha i naprawdę ładne rzeczy. I nawet oferowali nam zniżki bez większego targowania. Stwierdziliśmy z Martą, że 20 kg bagażu w przypadku Tajlandii to za mało. W przewodniku napisali, że z reguły turyści wydaja 2x większą sumę niż pierwotnie planowali ! Coś w tym jest. Ceny powalają i towary naprawdę są dobre. Nie jest to żadna szmira z Chin. Bogaci więc w doświadczenia, możemy spokojnie udać się na zakupy, bo znamy punkt odniesienia.
A i jak wracaliśmy natrafiliśmy na kolesia, który obiecał nas zawieźć do hotelu za 50 bahtów, ale mieliśmy wejść do jednego sklepu. Powoził nas wkoło potem do sklepu z którego wyszliśmy po 5 min. Koleś marudził i płakał, że nie zarobił kuponu. Chciał nas namówić na kolejny sklep. Mart już się nieźle wkurzyła, bo była zmęczona. Ja nawet byłem rozbawiony sytuacją. Po co mam sobie nerwy psuć. Skończyło się na tym, że straciliśmy 25 min. wylądowaliśmy z powrotem pod MBK. Potem wzięliśmy rikszę już bez żadnych scen prosto do hotelu. No prawie, bo koleś zawiózł nas pod pierwsze dostępne Amari.
W hotelu niby nie ma darmowego netu, ale czasem działa darmowe WiFi w pokoju (Wlan-AP) i można czasem się połączyć. Ale sygnał jest słaby.
sobota, 12 lipca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Rafaello czyli sprawdza sie wszystko o czym wczoraj z Mankiem mówilismy;-)))
No dokładnie tak !!!
Ale to trzeba przeżyć i ma swój koloryt :-)
Prześlij komentarz