Potem poszliśmy zwiedzać muzeum wojenne i oczywiście słynny most. Sam most nie jest tym pierwszym mostem, który został wybudowany, ponieważ ten pierwotny był drewniany i został zbombardowany przez aliantów. W 1943 roku wybudowano most żelazny. W 1945 r. zaprzestano z jego używania. W przewodniku wyczytałem, że w ramach reparacji wojennych Japończycy zrekonstruowali go. Mówi się, że każdy podkład tej linii kolejowej oznacza jedno życie ludzkie...
Po moście pojechaliśmy na lunch do baru umiejscowionego na wodzie na tratwach. Chyba też na rzece Kwai. Następnie wodospad (kurcze zapomniałem nazwy - muszę sprawdzić) gdzie był tłum turystów.
No i po nim gwóźdź programu.
Poza tym na terenie biegają swobodnie stada świń, bydła rogatego, pawi, sarenek i koni. Są tak przyzwyczajone do ludzi, że nic sobie nie robią z ich obecności.
Tutaj link o tygryskach z tej świątyni.
Na koniec całej wycieczki przejażdżka koleją przez most. Jeden z odcinków jest tak czaderski, że mała głowa. Jedzie się mostem i jak się wychyli głowę to widać od razu rzekę z wysokości 20-30 metrów. Najlepsze jest to, że drzwi do wagonów nie są zamykane i można sobie stanąć na ostatnim schodku i robić zdjęcia lub filmować. Jak ktoś ma lęk wysokości to dla niego jest to prawdziwa zgroza !!!
A no i wszystko to za 1000 bahtów tylko. Z Mamtours.
Powrót zabrał nam ponad 4h, przez totalną ulewę (rano 2h). Lało momentami tak jakby ktoś wylewał hektolitry wody na raz. Powoli pora deszczowa się zaczyna. Na ulicy można totalnie było zmoknąć w 15 sekund !
Nie zamieszczam fotek, bo kabla zapomniałem :-(.
Ale jak Marta pożyczy mi swój czytnik kart to coś wrzucę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz